Ellander Wiki
Advertisement

Wstęp, rozwinięcie i zakończenie w jednym[]

Podszedł do niej chwiejnym krokiem. Oblężenie trwało już 3 tydzień a on przez cały ten czas był na nogach, mogło brakować żywności, strzał, zdziesiątkowane oddziały mogły ciągnąć na ostatnich rezerwach, mury mogły iść w rozsypkę, ale na decydującym odcinku pierścienia nie mogło zabraknąć dowódcy. Był brudny, w zniszczonej zbroi, która okres swojej świetności przeżywała jeszcze za czasów jego ojca, miecz przywiązany do pasa kawałkiem sznura ciągnął się za nim, cicho skrzypiąc o kamienną podłogę. Gdyby mógł, upadłby w tym miejscu i zasnął.
- Odejdź – zebrał się myśli aby wydać rozkaz - przekaż Kramerowi, żeby szykował ludzi do kontrnatarcia, przed świtaniem uderzymy ponownie na ich obóz. – Polecenia wydane adiutantowi, wypłynęły z niego niemal mechanicznie, bez charakterystycznej dla niego finezji, bez polotu, bez tego co pozwalało jego ludziom wykrzesać z siebie siłę, której sami nie byli świadomi. Nie miał po prostu siły.
Gdy tylko drzwi za Malikiem cicho obiły się o futrynę, podniósł wzrok aby spojrzeć jej w oczy. Gdy opuszczali Ellander, to wszystko miało wyglądać inaczej, był młodym oficerem świeżo po kursie regimentarzy korpusu, wszyscy wróżyli mu wspaniałą karierę, miał szansę zajść wysoko. Wojna, która zaczęła się niespodziewanie kilka miesięcy później stanowiła przełom, którego nawet w najskrytszych snach nie mógł sobie przewidzieć. Początkowo wszystko rozwijało się fantastycznie, Gniew strzegł przeprawy przez bagna broniąc dostępu do całego Zarzecza, dowództwo miało czas na niezbędne przetasowania, na przeprowadzenie mobilizacji. Oficerowie pokroju Morano mogli liczyć na przydziały jako setnicy, czasem nawet jako dowódcy regimentów. Z dwu tysięcznej armii księstwa ponad 70% stacjonowało już w regionie, starzy dowódcy, nie dopuszczali młodszych do rang, wojna była dla niego okazją. Od początku jednak coś szło nie tak. Morano nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wszystkie działania dowództwa II Korpusu są zbyt powolne, zbyt nie przemyślane. Gdy Temerczycy szykowali kilkutysięczną armię do przeprawy, kiedy szykowali się do sforsowania umocnień Gniewu, dowództwo zarządziło powszechna mobilizację, na terenach ówczesnego Krokusa, zanim oddziały te zdołały się uformować pierwsze kompanie temerskie nie bacząc na zagrożenie ze strony granicznych fortów wdzierały się już na tereny księstwa. Pospiesznie przeprowadzone kontrofensywy wyparły co prawda nieprzyjaciół do linii rzeki, lecz udało im się utrzymać decydujące w tamtym momencie przyczółki na wschodnim brzegu. Kolejne działania były pasmem kolejnych nieprzemyślanych decyzji, pochopnie wydawanych rozkazów, lekkomyślnych i zbyt zuchwałych strategii. Gdy Rytgar Stumiecz obejmował dowództwo nad II korpusem zaczęła się stabilizacja, w szeregach korpusu znów obudziła się nadzieja. Mimo iż sam Gniew skazany był już na upadek, postawa obrońców Gniewu a szczególnie załogi Pięść którzy mobilizując wszystkie rezerwy wykonali rozkaz utrzymania się za wszelka cenę pozwolił na przeformowanie jednostek i przygotowanie się do obrony Bramy Północy, najważniejszego punktu strategicznego w całej Marchii.

Patrzyła na niego tym swoim wzrokiem, wzrokiem, którego nie mógł znieść, mimo iż widział wiele, mimo iż codziennie na jego oczach umierali towarzysze, że widział jak matki przychodzą na mury szukając swoich synów gdy patrzyły na niego z wyrzutem obwiniając go za osobiste tragedie. Jedno jej spojrzenie wyrażało dużo więcej. Nie musiał nawet nic mówić, nie musiała wypominać, wystarczyło, że spojrzała. Ileż razy obiecywał jej, że jest dla niego najważniejszym kwiatuszkiem świata, ileż razy tłumaczył się, że nie zamierza zginąć, że pisane jest im inny los, że jest gotów poświęcić swoja karierę, aby tylko być z nią. Nie umiał jednak zaprzeczyć faktom a były one takie, że w jego sercu zawsze na pierwszym miejscu było wojsko i tylko jemu umiał oddać się bez reszty.
- Mora – już po pierwszym słowie załamał jej się głos – błagam cię, spójrz na siebie, jesteś wykończony, zejdź na jakiś czas z murów, przecież miasto nie upadnie jeśli prześpisz przy mnie jedną noc.
Przytuliła się do jego piersi, była niższa o głowę, znacznie drobniejsza od postawnego żołnierza, ale w tym momencie czuła jak opiera się na niej, jak cały się trzęsie, że trzyma się na nogach tylko siłą woli którą przeciwstawia zmęczonym mięśniom.
- Usiądź – Delikatnie pomogła mu dojść do łóżka.
Bez wahania przewrócił się na nie, był tak zmęczony, że nie mógł nawet ruszyć ręką, czuł jak Ewelin zaczyna odpinać paski napierśnika.
- Zostaw, nie zdążę się rozebrać, zaraz trzeba sprawdzić nowych – Próbował wstać, ale zdołała przytrzymać go jedną ręką nie przerywając rozpinania troków.
- Nie mój luby, tej nocy poradzą sobie bez ciebie – powiedziała stanowczo – masz zastępców, masz dziesiętników, nie jesteś im niezbędny do wszystkiego ale jesteś potrzebny dziś swojej żonie, ten jeden raz mam możliwość aby powstrzymać cię od wyjścia i nie zmarnuje mojej przewagi.
Nie miał sił przeciwstawiać się jej, czuł jak kolejne klamry jego zbroi luzują się na kończynach – co za ulga. Kątem oka zerkał na suknię Ewelin skrywającą duży już brzuch, zdawał sobie sprawę, że oblężone miasto to nie właściwe miejsce dla kobiety w 8 miesiącu ciąży, ale cóż mógł zrobić.
Po kilkunastu minutach leżał już w samych szatach, całe żelastwo jakie od tygodnia nieprzerwanie dźwigał na grzbiecie leżało chaotycznie pozwalane na kupie przy kominku. Ewelin delikatnie masowała jego plecy, przesuwała swoje zwinne palce po skórze posiekanej bliznami bardziej niż świeżo zaorane pole. Czół ulgę, czuł, że tej nocy wbrew samemu sobie ma ochotę spędzić słodkie chwile ze swoja żoną.
Schyliła się do ucha i wyszeptała – Mora, wyjedźmy stąd – Wiedział, ze próbowała tego wielokroć, lecz tym razem w jej głosie było coś dziwnego. – Rozmawiałam z Kramerem, zgodził się ze mną, że to najlepsze rozwiązanie, przecież nie tylko tu toczy się wojna, w stolicy będziesz mógł przysłużyć się księstwu w taki sam sposób a ja z dzieckiem będziemy bezpieczni.
Nie miał ani siły ani ochoty aby odpowiedzieć.
- Wiesz, że na dniach może dojść do porodu, jak wyobrażasz sobie że nasze dziecko przyjdzie na świat w tym miejscu, w samym środku wojny? Błagam Cię, jedź ze mną…
Nagle jego oczy się rozszerzyły, podniósł lekko głowę i obrócił się w stronę Ewelin.
- Jak to jedź ze mną?! – nie krył zdziwienia – Czyżbym o czymś nie wiedział!
Przeturlała się obok niego na plecy.
- Nie kochanie, mówiłam ci, ale nie chciałeś słuchać, od tygodnia powtarzam o przygotowaniach do wyjazdu, wiele zacnych rodzin opuszcza Bramę, udają się do Ellander. Namiestnik przydzielił nam eskortę, brak jedynie dowódcy i myślałam…
Przerwał jej – Przydzielił nam!? Widzę więc, że podjęłaś już decyzję, żałuję, że nie postanowiłaś choć zapytać mnie o zdanie.
- Och błagam Morano. Nie bądź dzieckiem, nie udawaj, że nie wiedziałeś o czym rozmawiam z Panią Grubtok. Starałam się cię przekonać, ale jak mogłam to zrobić, gdy cały czas byłeś ze swoimi żołnierzami. Nawet nie zauważyłbyś gdybym wyjechała.
Był zdenerwowany, ale słowa kobiety zmusiły go do zastanowienia.
- Tak to odbierasz? Jestem książęcym oficerem i zdawałaś sobie z tego sprawę przyjmując laur małżeństwa…
Dalszą rozmowę przerwało pukanie, obydwoje spojrzeli w kierunku drzwi, Ewelin z lekkim wyrzutem kiwnęła głową przyzwalając mu na zaproszenie intruza.
- Wejść!
Młody adiutant jeszcze sapiąc zdawał raport z przygotowań, a Morano patrząc na jego przeciętą szrama 15 letnią twarz zamiast słuchać jak to miał w zwyczaju, analizował to co przed chwilą usłyszał od żony.
- Dobrze – przerwał chłopakowi – tej nocy nic nie robimy, odwołaj przygotowania, niech ludzie się wyśpią, wszystkim przyda się chwila wytchnienia.
Gdy zostali sami Ewelin nie wiedziała co powiedzieć, to co się stało było zupełnie nie podobne do jej męża. Nigdy nie cofał danego rozkazu, a teraz to uczynił, nie wiedziała, czy zrobił to dla niej, czy dla tego, że wszyscy ludzie wyglądali podobnie jak dowódca, w tym momencie liczyło się jedynie to, że do rana będą razem.
- Nie myśl tylko – zaskakująco zwinnie podskoczył do swej wybranki – że w związku z tym pójdziemy grzecznie spać.
Oplótł ja rękami i przycisnął się do wspaniałych czerwonych ust, miał ochotę skosztować tego, czego nie mógł dostać od wojska.
- Przestań – uśmiechnęła się – świntuchu! Wiesz, że nie mogę już teraz, trzeba było korzystać póki jeszcze twoje dziecko nie zajmowało tyle miejsca.
Delikatnie przeniosła jego rękę na brzuch – Czujesz? Jak ojciec, wie, że wojna i kopie – uśmiechnęła się po raz kolejny tak jak nie uśmiechała się od kilku dni.
Było już zdrowo po północy gdy obudził ich łomot do drzwi.
- Wejść!
- Panie kapitanie! Atak! –wycedził adiutant.
- Podnoś ludzi! – wyrzucił wciągając spodnie – no na co czekasz! Myślisz, że Temerczycy poczekają aż powstajemy!
Ewelin podciągnęła kołdrę i przyglądała się mężowi, ich krótka chwila samotności została w brutalny sposób przerwana, ale kobieta i tak była szczęśliwa, najważniejsze było to, że chciał zostać.
Zapinał kaftan, gdy adiutant wpadł ponownie – dostali się na mury, obrona ustępuje!
Nie myślał już o dalszym rynsztunku, tak jak stał wybiegł w stronę swojego stanowiska, w tej chwili liczyło się tylko to, żeby dotrzeć do ludzi, żeby poprowadzić obronę.
Sytuacja na murach wyglądał nie tak źle, wbrew słowom adiutanta ludzie trzymali się rozkazów i trwali na stanowiskach, Kramer na widok dowódcy zamachał swoim potężnym toporem i niby od niechcenia zwalił kolejnego Temerczyka z blank.
- Żywo! Dwie drużyny na amfiteatr, wspomóc porucznika! – spojrzał na swoich podkomendnych na lewej wieżyczce - Jazue i Szwarc do mnie! - na dole kręciła się zdezorientowana grupka łuczników – Na Tower bałwany, czego tam się krzątacie, zaraz mi tu na Tower!! Szybko i pewnie wydawane rozkazy dały żołnierzom nowego ducha, kolejni ludzie wybiegali z koszar budzeni przez towarzyszy, spali w rynsztunku, więc z biegu przystępowali do walki, chwytali łuki i w zwartych formacjach wysyłali ponad blanki grad strzał. Morano uśmiechnął się do siebie, cholerni Temerczycy przeliczyli się tej nocy!

Dowódca specjalnego oddziału wtopionego w szeregi szturmujących żołdaków, przecisnął się pomiędzy atakującymi, ręką przywołał jednego ze swoich ludzi i wskazał mu postać w białej koszuli krzyczącą coś na murach i rozkazującą obrońcą. Siwowłosy mężczyzna w mig zrozumiał polecenie, wprawnym ruchem podrzucił łuk do oka, wycelował i momentalnie strzelił. Żółta strzała przeleciała ze świstem ponad głowami Temerczyków, prześlizgnęła się pomiędzy szczebelkami drabiny opartej o mór, cudem znalazła miejsce pod opadającym styliskiem topora Kramera i ugodziła prosto w nieosłoniętą pierś młodego kapitana, który wydawał właśnie polecenia artylerzystą.
Morano raniony osunął się na ziemię, przez chwilę nie wiedział co się dzieje. Spojrzał na tkwiącą w piersi lotkę, widział, że dostał w serce, ale nic kompletnie nie czół, tylko to, że robiło mu się coraz lżej. Zastanawiał się, jak wygląda sytuacja na murze, myślał jakie powinien wydać rozkazy, myślał co robi Ewelin i co będzie robić jutro, przed oczami robiło mu się coraz ciemniej, ale czuł, że wreszcie będzie mógł odpocząć…

Advertisement